Skip to content

Deszcz na żółto i na niebiesko

Deszcz, który spadł tamtego dnia, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Poza tym, że był żółty. Tak samo żółty, jak słoneczniki, które błyskawicznie po nim wyrosły na każdym dostępnym kawałku ziemi. Różnej maści naukowcy jak i szarlatani nie potrafili wyjaśnić tego fenomenu. Przez jakiś czas tylko w brukowej prasie pojawiały się artykuły, a to o przecieku z tajnego laboratorium broni biologicznej, a to o biblijnej mannie z nieba.

Stary Jack, zwany przez wszystkie dzieci z okolicy wujkiem też miał swoją teorię, którą opowiadał każdemu. Z zainteresowaniem słuchały go jednak tylko dzieci. Mówił on, że widział małe zielone ludziki z czerwonymi kapturkami na głowach grzebiące coś w nocy w jego ogródku. Fakt faktem słoneczniki nigdzie tak nie obrodziły jak u starego Jack’a.

Po kilku dniach życie znowu wróciło na swoje dawne tory. Jedynymi,  o których było jeszcze słychać w związku z tą sprawą było kilku rolników z pobliskich gospodarstw agroturystycznych, protestujących przeciwko nieuniknionemu spadkowi cen pestek i przebąkujących coś o blokowaniu dróg.

Deszcz, który spadł równo tydzień po żółtym, był niebieski. Kałuże po nim wyglądały bardzo ładnie i wysychały jakoś szybciej, nie pozostawiając żadnych plam, ku uciesze ludzi odpowiedzialnych za sprzątanie miasta. Wszystkie słoneczniki po nim zwiędły.

Jednym z nielicznych, którzy zachowali spokój, był łuskający swoje ulubione pestki z dyni, piekarz z naprzeciwka, który całe zajście skwitował słowami – Allah dał, Allah wziął – nie przejmując się żegnającym się na te słowa księdzem.

W życiu miasta nic się nie zmieniło od tamtej pory. No, może prócz faktu, że przez cały rok trudno było kupić pestki ze słonecznika. Nigdy więcej jednak nie było już u nas tak kolorowo.

© Andrzej „Soulless” Kozakowski

Published inopowiadanie

Be First to Comment

Dodaj komentarz

RSS
Follow by Email