Skip to content

Sen

Niebo było błękitne, trawa soczyście się zieleniła. Na horyzoncie było widać ośnieżone szczyty gór. Strumyk leniwie przelewał swoje wody pomiędzy wygładzonymi kamieniami. Czasami było widać jakąś pluskającą rybę. Mały drewniany domek stał, przycupnięty na łagodnie opadającej łące. Wśród gałęzi pobliskiego lasku, radośnie świergotały ptaki. Leżałem sobie wygodnie, z głową na twym łonie i słuchałem twojego, cudownego głosu. Tego, jak opowiadałaś o naszym szczęściu, które wspólnie odnaleźliśmy i o tym jak damy na imię naszym dzieciom. Twój słodki głos zawsze mnie uspokajał i dawał mi poczucie sensu życia. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiechałem się, zgadując, do czego podobne są przepływające chmurki.

I wtedy jak zwykle przerwał mi ten słodki kontralt, którego tak nienawidziłem – „Informuję, że wykupiony czas snu o szczęściu, właśnie dobiegł końca. Włóż swą kartę do czytnika, aby wykupić kolejne trzy minuty”. Rozeźlony otworzyłem oczy, zerwałem przewody sennika i rozprostowałem swe słabe kości, na przydziałowych czterech metrach kwadratowych mieszkadła. Wziąłem szybki, mikrofalowy prysznic i wyszedłem do pracy. Musiałem przecież jakoś zarobić tę parę kredytów, by znowu móc być z tobą, kochanie.

© Andrzej „Soulless” Kozakowski

Autor czyta:

Published inhumoropowiadanieshort

Be First to Comment

Dodaj komentarz

RSS
Follow by Email