
Przez okno już nie było widać stacji, z której odjechaliśmy. Pociąg rozpoczął swój miarowy stukot. Nie jechał zbyt szybko. Do następnego postoju miała być jeszcze około godzina jazdy, a do stacji końcowej, na której miałem wysiadać, prawie pięć. Współpasażerowie zachowywali się dość cicho, ale humory im dopisywały. Pomyślałem, że zdążę się jeszcze zdrzemnąć, osłoniłem więc twarz przed rażącymi promieniami Słońca i zamknąłem oczy. Nie przeszkadzało mi nawet to, że jechałem do Nieba osobowym. Zdążyłem się już przyzwyczaić. Jechałem tam nie pierwszy raz. Przecież jestem aniołem.
© Andrzej „Soulless” Kozakowski
Autor czyta:
Be First to Comment